Przejdź do głównej zawartości

Zmierzch coachingu & wschód biznesowej facylitacji. Autor Małgorzata K.


Moda na coaching przyszła do Polski z zachodu i choć początkowo był uważany za ekstrawagancki wymysł dyrektorów szybko zaczął zyskiwać uznanie na biznesowym rynku. Wróżono mu nawet znakomitą przyszłość i długotrwałą stabilizacje w kręgach HR. Na skutek jednak wzrostu popularności, a nawet dużej dostępności tanich  szkoleń, jego ekskluzywność zaczęła stopniowo zanikać, a on sam coraz bardziej tracił na rynkowej wartości. Każdy bowiem, kto odbył kilku godzinny kurs lub  przeczytał fachową literaturę od razu odkrywał  w sobie namiastkę cocha z uprawnieniami do coachowania innych. Zwiększyło to ilość tzw. pseudo coachów, padających cieniem na specjalistów z dyplomem wyższej uczelni i  akredytowanych przez międzynarodowe stowarzyszenia coachingu.

Poniekąd taki obieg sprawy stał się  odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku, który ma zawsze  tendencje do przedwczesnego  nasycenia towarami sezonowymi o dużym popycie.  Wymuszanym zresztą przez swoich odbiorców. Nic więc dziwnego, że po okresie zakotwiczenia się coachingu na korporacyjnych korytarzach, jego metoda zaczęła być stasowana w niemalże każdej dziedzinie życia prywatnego. Bez względu na klasę społeczną, czy wykonywany zawód coachingowi  poddają się wszyscy, a on sam stał się bardziej wyznacznikiem osobistego prestiżu niż środkiem prowadzącym do określonego celu. Choć jeśli o celu mowa, to bywa z nim różnie bo gdy przejmiemy, że celem jest poprawa wagi ciała za pomocą tzw. diet coaching, i polepszenie tym samym  personalnego wyglądu, który wpływa na sytuację zawodową, to trudno o podważenie symbiotycznego związku.

Niestety to właśnie nadmierne nadużywanie coachingu w różnych sferach egzystencji, stało się powodem jego krytyki jak i rodzącej się wokół niego groteski. Już samo przyznanie się do bycia coachem zaczęło wzbudzać rozbawienie i powątpiewanie co do profesjonalizmu przeprowadzanej sesji. Tym bardziej, że skuteczność coachingu nie jest już stu procentowa, a technika pracy, i surowa postać coacha nie wzbudzają zachwytu potencjalnych klientów. Nic więc dziwnego, że dziś po kilku latach funkcjonowania coachingu na rynku powoli stajemy się świadkami jego zmierzchu. Przemawia za tym wiele czynników, ale jednym z najważniejszych jest   m.in. pojawienie się nowego zawodu facylitatora.  Nazwa wymienionej profesji, jak zresztą widać,  nie należy ani do atrakcyjnych, ani też łatwo wpadających w ucho, metoda działania zaś i funkcja facylitatora jest bardzo zbliżona do postaci cocha, który tu raczył zyskać bardziej ludzką, przychylną odbiorcy twarz. Można powiedzieć, iż facylitacja jako kolejna forma pracy z zespołami pracowniczymi, to nowa odmiana coachingu, który jednak w przeciwieństwie do programu popularno-naukowego Sonda nie mógł otrzymać tylko matematycznego wyróżnika potęgi, a przejść całkowity lifting, by zostać oczyszczonym z wcześniejszej, niewłaściwej nadinterpretacji społecznej.

Facylitacja bowiem również polega na usprawnianiu pracy zespołowej, ale jej główna uwaga skupia się na działaniach zbiorowych, niż na pojedynczych elementach, a przynajmniej nie w tak dużym nasileniu. Nie jest też formą doradztwa, a raczej narzędziem zarządzania zespołem w trakcie wykonywania określonego projektu. Można by uznać, iż postać facylitatora  pełni funkcje ducha zespołu, który z pozycji zdystansowanej może bardziej neutralnie rozstrzygnąć ewentualne konflikty, a nawet wybrać odpowiednią metodę komunikacji między zespołowej. Facylitator nie gani, i nie spycha odpowiedzialności za błędy na klienta. Jest raczej „katalizatorem”, który pozwala grupie dojść do właściwych wniosków i kreatywnych rozwiązań. Co więcej, o ile coach pełnił tylko jedną role, facylitator spełnia ich kilka, jest zarówno aktywatorem- budującym energię i zapał w grupie niczym motywator, jak i przewodnikiem czuwającym w trakcie przechodzenia przez nią  kolejnych szczebli projektu. Facylitator  pełni też rolę dopytującego, który poprzez trafne pytania może pomóc grupie w jej pracy. Często przeistacza się też w budowniczego mostów między zespołami, w czym bezwzględnie pomaga mu umiejętność łatwego jasnowidzenia i logicznego przewidywania rozwoju wypadków. 

Nowa wersja cochingu jeśli tak można ująć obecne zjawisko facylitacji biznesowej ma więc wymiar kolektywistyczny, aniżeli indywidualistyczny. Tu podczas sesji chodzi o kreatywne wzmocnienie zespołu, który tworzą ludzie generujący konkretne pomysły w celu rozstrzygnięcia   problemu tzw. sponsora, chcącego wdrożyć  rozwiązania wygenerowane przez zespół.  W ten sposób zawsze pozostaje on w centrum uwagi i nie jest rozbijany na pojedyncze osoby, potencjalnie winne stagnacji lub braku jakichkolwiek sukcesów. Facylitacja jest zatem lżejszą formą, a facylitator ma ludzką, emocjonalną osobowość, która wspiera, a nie tylko konstruktywnie uświadamia winę klienta. Po czasach surowego coachingu ma więc dużą szanse zaistnienia, oby tylko nie uległ szybkiemu upowszechnianiu i nie stracił na swym przeznaczeniu, tak jak miało  to miejsce  z wspominanym już coachingiem, który przeszedł samoistną fazę wypalenia. 

Małgorzata K.


26.05.2016